Podejrzewam, że każdy z Was ma takie dni, w których wolałby nie wychodzić z łóżka, nie wychylać nosa na dwór i nie iść do pracy. W takich dniach od rana przeczuwa się, że nadchodzący dzień będzie naprawdę nieciekawy, a po przyjściu do domu w ruch pójdą drzwi, talerze, szklanki i garnki – wszystko, byle w jakiś sposób rozładować stres i nerwy minionego dnia. Jak przeczuwam, większość z nas ma jednak tak silne poczucie obowiązku, że w ostatniej chwili decyduje się wstać i zmierzyć z trudami nadchodzącego dnia.
W zawodzie recepcjonistki w Wałbrzychu pracuję już trzy lata i nie raz przeżyłam dzień, po którym miałam ochotę rzucić pracę i wyjechać na zmywak do Irlandii. Po złym dniu zawsze jednak przychodził nowy, bardziej pozytywny dzień pracy, który sprawiał, że zapomniałam o wszystkim co negatywne i odsuwałam na bok wszelkie plany ucieczki na Zieloną Wyspę.
W pamięć szczególnie głęboko zapadł mi dzień, w którym jako świeżo upieczona recepcjonistka musiałam się zmierzyć z bardzo wymagającymi niemieckimi klientami. Niemiecki znałam średnio, dlatego w rozmowie z gośćmi starałam się pomagać sobie gestykulowaniem i słówkami z języka angielskiego. Niestety, komunikacja nie szła nam za dobrze, a goście postanowili dać wyraz swojemu niezadowoleniu poprzez złożenie na mnie oficjalnej skargi do szefostwa, recepcjonistka Wałbrzych. Nogi miałam jak z waty, przeczuwałam bowiem, że skarga w pierwszym tygodniu pracy może się bardzo niekorzystnie odbić na mojej umowie o pracę. Na szczęście okazało się, że z rozmowy z moim menedżerem niemieccy turyści także byli niezadowoleni, co poniekąd uratowało moją sytuację. Skarga rozeszła się po kościach, właściciel hotelu udzielił mi i mojemu menedżerowi jedynie ustnego upomnienia by w jakikolwiek sposób zadowolić przyjezdnych. Po ich wyjeździe przyznał, że nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak trudnymi klientami i ma nadzieje, że nigdy więcej do nas nie wrócą!